Catherine wciąż krwawi. O rozproszeniu odpowiedzialności i znieczulicy

Czym jest znieczulica: brakiem empatii, niewiedzą, jak reagować czy przeświadczeniem, że od pomocy są inni? Każda z odpowiedzi okazuje się być prawdziwa. Nasze drogi krzyżują się z losami innych ludzi, przez co możemy stać się świadkami ich krzywdy lub cierpienia. Możemy zareagować lub odwrócić wzrok. Odpowiedź na sytuację zawsze będzie w takim przypadku przejawem człowieczeństwa.

Sprawa Katheriny Genovese

Catherine Genovese w ostatnim dniu życia (13 marca 1964 roku) liczyła 28 lat. Nie wiedziała, że trafi on na okładki gazet i do podręczników psychologii na całym świecie. Młoda kobieta żyła w Nowym Jorku w dzielnicy Queens. Miała swój dom, w którym mieszkała z partnerką. Niestety, któregoś dnia nie przekroczyła jego progu. Po zaparkowaniu i opuszczeniu samochodu została zaatakowana przez mężczyznę uzbrojonego w nóż. Zdarzenie to zauważył jeden z sąsiadów, który krzyknął na napastnika, na co on zareagował ucieczką. Po chwili postanowił jednak wrócić.

Katherina Genovese była już w tym momencie ciężko ranna. Ostatkiem sił ruszyła w stronę domu. Straciła przytomność tuż przed jego drzwiami. W tym czasie napastnik zranił ją nożem, a następnie zgwałcił i okradł. Udało mu się także uciec samochodem spod domu Catherine. Cały atak trwał pół godziny.

Czy to możliwe, aby napaść dokonana w biały dzień, umknęła uwadze innym ludziom, zwłaszcza w wielomilionowym mieście? O zdarzeniu napisał „New York Times”, który twierdził, że świadkami ataku było 38 osób. Prokuratura ustaliła z kolei, że zdarzenie częściowo widziało lub słyszało 12 osób. Nie zdecydowały się one jednak na podjęcie działania. Powodów było kilka: niektórzy uznali, że na ulicy ma miejsce małżeńska sprzeczka, inni pomyśleli z kolei, że nie warto wtykać nosa w nie swoje sprawy. Są osoby, które widziały, jak kobieta się podnosi i idzie do domu. Nikt jednak nie próbował sprawdzić, w jakiej jest kondycji, nie zaoferował pomocy.

Sytuację ciężko jest zaakceptować w dużej mierze z tego powodu, że część osób widziała lub słyszała zdarzenie z okien swojego domu. Mogły one zadzwonić na policję i zgłosić sprawę bez narażania swojego życia i zdrowia. Niestety, nie zrobiły tego, a karetka przyjechała za późno. Catherine zmarła, nie tylko na skutek poniesionych ran, ale również braku reakcji ze strony swoich sąsiadów.

Czym jest dyfuzja odpowiedzialności?

Sprawa Catherine poruszyła ludzi na całym świecie. Zaczęli przyglądać się jej również psychologowie. W końcu znaleźli oni wytłumaczenie dla zaistniałej sytuacji: doszło do dyfuzji odpowiedzialności. Okazuje się, że im więcej osób jest świadkami krytycznego zdarzenia, tym mniejsza szansa na to, że poszkodowany otrzyma pomoc. Dzieje się tak, ponieważ rozmyciu ulega poczucie odpowiedzialności. Każdemu wydaje się, że zareaguje ktoś inny.

Wyobraź sobie sytuację, że jedziesz samochodem i widzisz obok jezdni leżącego człowieka. Zapewne zatrzymasz się, aby upewnić się, czy wszystko jest w nim porządku. A teraz pomyśl, że jesteś w pełnej ludzi galerii handlowej. Dostrzegasz, że przy jednej ze ścian znajduje się na podłodze jakaś osoba. Czy przebijesz się przez tłum, aby do niej podejść i zaproponować swoją pomoc?

Dyfuzja odpowiedzialności jest niestety powszechnym zjawiskiem. Dlatego jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować pomocy w miejscu publicznym, nie bój się wskazać, kto miałby Ci udzielić wsparcia – pan w zielonym podkoszulku czy pani w okularach. Najważniejsze jest to, aby „wyznaczyć” osobę, która poczuje się zobowiązana do udzielenia Ci pomocy.

Czasem decydujemy się nie widzieć

Tzw. znieczulica to zjawisko, którego doświadczyłam na własnej skórze. Będąc w klasie maturalnej, czekałam raz na dworcu na swój pociąg. Miły pan w okolicach sześćdziesiątki dopytywał mnie, czy jest na odpowiednim peronie. Pomogłam mu ustalić, że tak. Wsiedliśmy do jednego wagonu. Usiadła w nim również mama mojej koleżanki.

Naprzeciwko mnie znajdowało się wolne siedzenie, które zajął 40-letni mężczyzna. Szybko okazało się, że jest pijany. Zaczął do mnie zagadywać, dawać seksualne propozycje, komentować mój wygląd. Jako młoda osoba czułam się bardzo zagubiona. Sympatyczny pan, choć siedział nieopodal, nabrał wody w usta. Mama koleżanki, choć zdawała sobie sprawę, że w tej sytuacji mogłaby znaleźć się jej córka, również nie zareagowała. W wagonie znajdowały się też inne osoby. Finał sprawy był taki, że musiałam zmienić przedział, choć to napastliwy mężczyzna powinien zostać wyproszony. Zapewne poczuł się w tej sytuacji bezkarny.

O znieczulicy odpowiedziała mi raz w gabinecie pewna pani. Przez lata była żoną alkoholika, starała się jednak ukryć przed sąsiadami, że mąż jest uzależniony. Pilnowała, aby nikt nie zauważył mężczyzny w stanie nietrzeźwości, grając przy okazji rolę szczęśliwej żony. Myślała, że jest w tym perfekcyjna. Kiedy wreszcie zdecydowała się na odejście od męża, usłyszała od sąsiadki: Dobrze, że zostawiłaś wreszcie tego pijaka. Doznała szoku. Poczuła złość, że choć wszyscy dookoła wiedzieli o alkoholizmie męża, nikt nie zapytał ją, czy potrzebuje pomocy.

Znieczulica już od dziecka

Parę lat temu prowadziłam warsztaty w szkołach na temat agresji. Przedstawiałam uczniom różne sytuacje i pytałam o ich reakcję. Jedno z zadań brzmiało: Wyobraź sobie, że twój kolega z ławki zaczyna wyśmiewać pulchną dziewczynę na korytarzu. Co byś zrobił? Odpowiedź we wszystkich klasach była jednakowa: Poszedłbym/Poszłabym do nauczyciela. Pytałam więc: czy to by pomogło? Słyszałam odpowiedź, że nie.

Uczniów nie skłoniło to do refleksji. Nikt nie miał pomysłu, aby samodzielnie zareagować i zwrócić uwagę koledze. Dzieci nie uważały, że powinny w jakikolwiek sposób ingerować w sytuację. Trudno chyba jednak się temu dziwić, skoro nie dajemy im odpowiedniego przykładu.

To też Twoja sprawa

W naszym społeczeństwie istnieje silne przekonanie, że nie powinno się wtrącać w sprawy innych. Stając się jednak świadkami sytuacji, w których druga osoba spotyka się z przemocą lub poniżeniem, powinniśmy zareagować. Obca sprawa staje się naszą sprawą. Nie możemy od tej odpowiedzialności uciekać, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z osobami bezbronnymi, np. niepełnosprawnymi czy dziećmi.

Oczywiście, w niektórych przypadkach trudno jest reagować, chociażby z powodu strachu o swoje zdrowie i życie. W takich sytuacjach warto zadbać najpierw o własne bezpieczeństwo, np. odejść i dopiero wtedy zadzwonić na policję. Ludzie często nie reagują na daną sytuację, bo zwyczajnie nie wiedzą, co mogliby zrobić. Za przykład można wziąć sąsiadkę, której mąż przychodzi pijany do domu. Warto spróbować dać jej znać, że widzimy jej sytuację, zaproponować pomoc. To często gest, na który taka osoba czeka latami. Jeśli jesteśmy świadkami awantur, a nawet przemocy, nie ma na co czekać: sprawę należy zgłosić na policję.

W większości przypadków można reagować w sposób subtelny: podrzucić ulotkę o bezpłatnej pomocy psychologicznej, zaprosić na kawę i podpytać o sytuację, przekazać wizytówkę ze swoim numerem. Dla nas często są to niewymagające większego wysiłku działania, które dla osób potrzebujących są często światełkiem w długim i mrocznym tunelu. Nie zawsze są one gotowe skorzystać z pomocy od razu, dostają jednak szansę, a przede wszystkim znak, że nie są same.

Znieczulica nie musi nas definiować. Wymaga to wzięcia odpowiedzialności na swoje barki. Przyznania przed sobą: to trudne, ryzykowne, ale jednak chcę i muszą zareagować. Oczywiście, można udawać, że nic się nie stało. Albo założyć, że przecież są inni, którzy mogą coś zrobić. Jest to wygodne myślenie. Kto wie jednak, czy z jego powodu znowu nie powtórzy się historia Catherine. Przydarzy się innej osobie, w innych okolicznościach, w innym miejscu. Będzie jednak tak samo niesprawiedliwa i bolesna. Niestety, Catherine wciąż krwawi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.