Zamach terrorystyczny w Biesłanie. Jak trauma wpływa na życie zakładników?

Choć wielu z nas słyszało o co najmniej kilkunastu atakach terrorystycznych, za każdym razem jest to szokująca informacja. Po tego typu wydarzeniach ludzie łączą się w bólu, przynoszą na miejsce wydarzenia znicze i kwiaty. Media jak najszybciej próbują ustalić liczbę oraz tożsamość ofiar. Każda śmierć traktowana jest jako niesprawiedliwa. Obok ofiar zmarłych często są także ofiary, które przeżyły. O nich mówi się mniej. A to właśnie one muszą żyć dalej, mimo ogromnej traumy. Jak bardzo utrudnia ona życie, można przekonać się, czytając wypowiedzi dorosłych już dzieci z Biesłanu.

Atak terrorystyczny na szkołę w Biesłanie

1 września 2004. Poranek jest bardzo ciepły, zwiastując upalną, ponad 30-stopniową pogodę. Mieszkańcy kaukaskiego miasteczka są jednak do tego przyzwyczajeni. Początek roku szkolnego ma się odbyć wcześnie rano, aby zdążyć przed gorącym południem. Dzieci przygotowują się w domach, ubierają odświętne stroje. A ponieważ do pobliskiej szkoły uczęszczają uczniowie w wieku 7-18 lat, część z nich przychodzi z opiekunami. Niektórzy rodzice, którzy nie mają z nim zostawić pociech w domu, decydują się zabrać na uroczystość również swoje młodsze dzieci. “To nawet lepiej, będą miały okazję zobaczyć starszego brata czy siostrę, jak zaczynają nowy rok szkolny.” – zapewne myślą. Nic nie zwiastuje tragedii.

Biesłan moimi oczami

Do Biesłanu przybywam 17 lat po tej tragedii. Jeżdżę po rosyjskim Kaukazie, który jest pełen zapachów, smaków i barw. Wiem jednak od początku, że chcę zawitać właśnie tutaj, do Biesłanu, gdzie wydarzył się największy zapach terrorystyczny w historii Europy, o tyle straszny, że przeprowadzany w niewielkiej szkole, a jego ofiarami zostały głównie dzieci.

Wiem, że ta wizyta będzie trudna. Przyjeżdżam do spokojnego miasteczka, gdzie żar się leje z nieba. Podchodząc pod budynek szkoły, widzę w nim wybitne okna. Omijam go jednak, aby przejść do sali gimnastycznej, gdzie uczniowie, nauczyciele i niektórzy rodzice byli przechowywani w charakterze zakładników.

Wchodząc do sali, uginają się pode mną nogi. Jest ona malutka, ciężko sobie wyobrazić, że mogło się tu zmieścić i przebywać przez 3 dni aż 1181 osób. Drugi, niezwykle szokujący widok, to butelki znajdujące się pod ścianami pomieszczenia. Mieszkańcy ustawiają je tutaj, ponieważ zakładnicy, wśród których większość stanowiły dzieci, nie mieli dostępu do wody pitnej – i to przy tych nieznośnych kaukaskich upałach. Okropnie boli także widok masy zabawek i maskotek. Nie brakuje świeżych kwiatów. Jakby mieszkańcy Biesłanu wciąż nie mogli oswoić się ze stratą i cierpieniem dzieci, jakby chcieli je napoić i pocieszyć, wynagrodzić doznaną krzywdę. A także pokonać bezradność, z którą mierzyli się przez 3 dni, kiedy miał miejsce zamach. W tym miejscu skumulowała się miłość, która na zawsze zawisła w powietrzu.

Po sali akurat przechadza się staruszka. Pokazuje na zdjęcia zabitych, które wiszą na ścianie. – O, tutaj moją widać sąsiadkę, przyszła z dwoma córeczkami. Wszystkie zginęły – mówi i wymachuje rękami w geście bezradności. Była świadkiem ataku, widziała, jak terroryści weszli do szkoły i zmusili wszystkie osoby, by przejść do tej niedużej sali gimnastycznej. Mówi, że przychodzi tu codziennie, rozmawia z przyjezdnymi. Próbuje swoją traumę z siebie wyrzucić, zrozumieć, dlaczego to się stało. Dzień mija za dniem, ale to się nie udaje.

Dzieci z Biesłanu u progu dorosłego życia

10 lat po zamachu Wadnim Smyslov porozmawiał z ofiarami, które przeżyły zamach. Wtedy były dziećmi, w chwili spotkania zaś młodymi osobami, które zaczynają wchodzić w życie. Zamiast jednak się nim cieszyć, borykały się wciąż z ogromną traumą. Oto kilka ich wypowiedzi.

Amina Kachmazova (18 lat), studentka Państwowego Uniwersytetu Północnej Osetii we Władykaukazie

Kiedy miałam zamknięte oczy, dotykałam zabawek. Próbowałam po omacku określić, jakie one są. Mama powiedziała mi, że mam w rękach tygrysa, który jest biały, a ja się niczym nie martwiłam. Jedyne co chciałam, to po prostu go zobaczyć.

To było w szpitalu. Miałam na twarzy zranienie spowodowane odłamkiem pocisku. Kiedy w końcu otworzyłam oczy i zobaczyłam tygrysa, to się rozpłakałam.

Wiem, że wszystkie ofiary terrorystycznych zamachów mają problemy z głową. Ja jestem nerwowa. Drżą mi ręce. Mogę się zirytować z powodu drobnostki. Czasami jest mi tak źle! Złości mnie to. I tak jest coraz częściej. Wydaje mi się, że stracę rozum. Niekiedy myślałam: zabiję się, wezmę nóż. Parę razy byłam blisko – już prawie brałam nóż, ale pomyślałam, że jeśli się zabiję, to nigdzie nie pójdę. Na pewno nie do raju. A tam właśnie są moi przyjaciele. Muszę być w raju. Z tego powodu pozostaję wciąż żywa.

Nienawidzę 31 sierpnia. Jak rozumiem: dziś jeszcze byłam normalny, zwyczajnym dzieckiem, a już jutro zdarzy się to, co w pełni zmieni moje życie. Tego dnia zamykam się w łazience i zaczynam wyć. Naprawdę. Nie płakać, nie chlipać, a wyć.

Położyłam się na podłodze okupowanej szkoły, na zewnątrz padał silny deszcz, i myślałam: cholera, ta woda się po prostu marnuje… a nam tak chce się pić. Pozwoliliby nam choć przez pięć minut postać w deszczu, a potem wrócić. Ja zdecydowanie ubóstwiam wodę. Zarówno, żeby się kąpać, jak i pić. Jeśli jest ci źle – napij się wody. Nie biorę nigdy tabletek. Nigdy nie mierzyłam ciśnienia. Ponieważ wiem, że jak napiję się wody, to będzie lepiej. Po zamachu często wyłączali u nas wodę, przez co płakałam. Wyłączali na dwie godziny, a ja nabierałam siedem wiader i trzy bidony. Bardzo boję się zostać bez wody.

Latem, w naszej starej szkole świecili świeczki na cześć zmarłych na Ukrainie. Nie lubię tego. Uważam, że lepiej wysyłać rodzinom tych zmarłych pomoc materialną. Nie potrafię współczuć ludziom, którzy doświadczyli katastrofy. Nie mam tych cech – empatii ani współczucia. Czasami myślę, że jestem kamieniem. Nie odczuwam żadnych uczuć. Wydaje mi się, że tam gdzie jestem, życie mija, a tam, gdzie mnie nie ma – toczy się.

Fariza Mitziyeva, 18 lat, studiuje psychologię

Nie wierzę w raj, w tych świętych ludzi z aureolą. W aniołków też nie wierzę. Wierzę w kosmitów. Oni naprawdę istnieją. Gdyby istniał Bóg, pomógłby wszystkim. Nie dopuściłby do tego.

Terroryści chodzi po sali i rozstrzelali tych, którzy się poruszali. Udawaliśmy martwych. Mama leżała obok, dotykałam jej, ale ona nie reagowała. Bardzo się wtedy wystraszyłam. Jakaś dziewczyna śpiewała. A może mi się wydawało. Grzmiały wybuchy, a ona śpiewała.

Cała moja rodzina doświadczyła zamachu w szkole: ja, mama, brat i babcia. Oprócz taty. Myślę, że jemu było najtrudniej. Miał tam żonę, mamę i dzieci. Jak się on wtedy czuł? Nie chciałabym być na jego miejscu.

Na zdjęciu widzę, jak w szkole płonęli ludzie i robi mi się niedobrze. A wtedy mogłam patrzeć na to spokojnie. Pełzałam tam, gdzie leżały niektóre ciała, ludzie umierali. Dziewczyna zmarła na moich oczach, a ja przepełzłam obok. Teraz jest mi wstyd. Wiem, że byłam dzieckiem i niczego nie mogłam zrobić. Ale mogłabym chociaż krzyknąć: „Pomóżcie!”. Jeśli znowu doświadczyłabym zamachu, postąpiłabym mądrzej. Postarałabym się komuś pomóc. Naprawdę.

Jest mi wstyd, że byłam zakładniczką. Ludzie zapewne myślą, że my to wykorzystujemy. W Internecie pisali: „Odebrać im ulgi! Już się upaśli!” A mnie jest wstyd. Nie będę nikomu mówić, że byłam zakładniczką. Nawet swoim dzieciom o tym nie powiem. Nie chcę, żeby znały, że ich mama tam była. Po co im to wiedzieć? Zaczną się nagle nade mną litować? (…)

Zawsze będę pamiętać swoich kolegów i koleżanki z klasy, którzy tam zostali. Ale też nie chcę, żeby Biesłan kojarzył się z tym, że tutaj zmarły dzieci. Czy tylko z tego powodu tutaj przyjeżdżają? Chciałabym, żeby było tutaj coś wesołego. Żeby jakieś muzeum wybudowali… Luwr, wieżę Eiffla!

Niedawno przyjechała dziennikarska „New York Times” i przymuszała nas do rysowania terrorystów. Nawet szachidki [tzw. czarna wdowa – określenie kobiety-zamachowczyni]. Amina Kachmazova pomalowała całego terrorystę na niebiesko. Ona lubi niebieski. Rysunek został jednak wyrzucony. Okazał się zbyt zabawny.

Amaga Tsibirova, 22 lata, studentka Instytutu Gónictwa i Hutnictwa we Władykaukazie

W mojej głowie widzę wszystko wyraźnie. To się nie rozmywa. I się nie rozmyje, myślę, że to nigdy nie przejdzie. I nie chcę, żeby przeszło.

Nie zbierałam się jeszcze, żeby stamtąd wyjść. Próbowałam, ale nie mogłam wstać: oni na mnie leżyli. Przygotowywałam się do śmierci, myślałam, żeby szybciej przyszła. A potem usłyszałam, jak ktoś mówi po osetyjsku: „Wstawaj! Ponieś się!”. Próbowałam więc wstać, widziałam, że ktoś tam wstaje, a potem – nastąpił ostrzał.

Moja siostra miała rany od odłamków w sercu i w brzuchu. Śmiertelne. Okazało się później, że eksperci sądowi wszystkim postawili taki komentarz. „Rany śmiertelne”. Z pewnością rodzicom było ciężko by słyszeć, że mogła jeszcze żyć, kiedy płonęła.

Kogo winić, Putina? Z jakiegoś powodu czekałam na Dzasohowa [były prezydent Osetii Północnej], wierzyłam, że on przyjdzie i wszystkich uratuje. Drugiego dnia wszyscy popełniali jakieś błędy. Bojownicy zanieśli do sali dla sportowców jakieś paczki, duże żółte pakunki. Nam się wydawało, że tam jest jedzenie. Ktoś powiedział, że to prezydent Osetii Dzasohow przekazał pierożki i sałatki, a bojownicy ich nie rozdają, chowając je dla siebie.

Miałam halucynacje, bardzo realne. Mój mózg zapewne starał się cały ten łomot jakoś wyjaśnić, a ja akurat całe lato oglądałam „Czarodziejki”, więc wydawało mi się, że jeśli ktoś strzela lub pada, to dlatego, że wiedźmy coś wysadzają. Potem śniły mi się syreny… Następnie miałam wrażenie, że mama wyjechała z nowym mężem do Australii, a nas zostawiła. Kiedy się obudziłam to zapytałam: „Mamo, dlaczego poleciałaś do Australii?

Człowiek, który mnie uratował, nie miał nikogo w Biesłanie. Przyjechał z wioski i całe trzy dni spędził przy szkole. Był jednym z pierwszych, który do niej wszedł. Wyciągnął mnie stamtąd i zaniósł do szatni. Mnie wtedy wydawało się, że jest moim chłopakiem, że pokazuje mi swój nowy dom, który chciałby kupić, że jest tu basen.

Wszystkie dokumenty z ulgami starałam się ukryć. Chowałam też zaświadczenia lekarska. Nie chodziłam do szkoły z większością dzieci z Biesłanu. Nie chciałam, aby ktokolwiek się nade mną litował. Wręcz przeciwnie, bardzo mnie to złości. Nie różnię się niczym od innych – jestem taka sama!

Kiedy pierwszy raz przyszedł do mnie psycholog, skończyło się tak, że to ja ją uspokajałam. A ona płakała, przybiegły pielęgniarki, podały jej corvalol [tabletki uspokajające]. „Co ty jej powiedziałaś?” – pytały. „Ona poprosiła mnie, żeby opowiedzieć, co zdarzyło się w szkole, więc jej odpowiedziałam.”

Robiłam i mówiłam to, co chcieli usłyszeć, żeby tylko się ich pozbyć. „Powiedz, jak się czujesz? Czy możesz opisać swój stan wewnętrzny jakimś kolorem?” W głowie miałam tylko szary. Rozumiałam jednak, że przez to narażę się na idiotyczne rozmowy, więc powiedziałam: „Widzę błękitne niebo. Chmury. Słońce”. Potem, gdy już wyszli, mówili mojej mamie: „Ona to wszystko dobrze zniosła”.

Właściwie to oni chcieli pomóc, ale nie mieli do czynienia z takimi przypadkami. Byli więc zdezorientowali. W ogóle to cały system w Rosji jest słabo rozwinięty: psychologowie, psychoterapeuci…

Myślałam, że jeśli wyjdziesz z tej maszynki do mielenia mięsa, to wszystko, masz zielone światło na całe życie. Okazało się, że jednak nie.

Zaur Aboev, 26 lat, zajmuje się biznesem, mieszka we Władykaukazie

Na Kaukazie zawsze znajdywano uzasadnienie dla krwawych zemst. Ale terroryzm – to żadna zemsta. Oczywiście, wśród tych bojowników mogli być tacy, którzy stracili dzieci. No ale wtedy idź i zabij tego, kto to zrobił! Nie zabijaj dziecka innej osoby.

Zapomnieć o tych trzech dniach oznacza zapomnieć wszystkich tych, których już nie ma. Broń Boże. Chcę pamiętać ich ostatnie słowa. Nie widzę w tym żadnych minusów. Jak można zapomnieć o marzeniach dziewczynki, która umarła?

Pierwszego dnia chciało się jeść. Drugiego – pić. A trzeciego nie chciało się ani jeść, ani pić. Po prostu chciało się żyć. Ale były też momenty, kiedy myślałem: słuchaj, no cóż, zakończymy to.

To jedno, kiedy prostu siedzisz ze wszystkimi. Drugie, kiedy terroryśc mówią: zabiję cię. Kiedy cię bije terrorysta, bo napiłeś się wody. Kiedy szahidy wysadzają się w powietrze, a fala uderzenia wyrzuca cię z sali. (…)

Siedząc na skrzyżowaniu dwóch światów, zaczynasz rozumieć, że w życiu najważniejszą rzeczą jest życie.

Oto Oksana Kokova. Ona nie może umrzeć, prawda? A jednak umiera. Inna Tuaeva nie może umrzeć? Umiera! Husan Rubaev nie może umrzeć? No jak to jest? To przecież ludzie… to dzieci! I wtedy zaczynasz rozumieć, że umrzeć może każdy. Dziecko, matka, ciężarna, pijany i trzeźwy. Kto pasuje. W każdej chwili. I od Ciebie to nie zależy.

Chcę przeżyć jeszcze kilka żyć za wszystkich tych, którzy zginęli. Chcę wypić dwie szklanki wody. Jedną za siebie, a drugą za tego, kto nie mógł jej wypić.

Całe życie, z wyjątkiem tych trzech dni, przydarzają mi się dobre rzeczy. Te trzy dni nie mogą i nie powinny wywoływać na mnie presji, przekreślić wszystko to, co pozytywne i piękne. To niemożliwe. Mamy teraz 20-25 lat. Ja mam 26. Daj Boże, żebyśmy dożyli do 100. Jak można myśleć jeszcze 75 lat o tym, co się zdarzyło? Kiedy żyć?

Vika Kallagova, lat 22, ukończyła szkołę medyczną, uczęszcza do szkoły wyższej

Ola jest skryta. Mama umarła, kiedy miałam 12 lat. I od 12 lat jestem z nią nie jak siostra z siostrą, ale jak mama z córką. Nie okazuję jej mojej miłości. U nas nie ma żadnych „kizi-mizi”. Nigdy w życiu nie siadłyśmy i nie przytuliłyśmy się przy spotkaniu. To dlatego, że dzieciństwo nagle się skończyło. Nie mam w zwyczaju okazywać miłości. Wręcz przeciwnie, mogę uderzyć i powiedzieć „kocham cię”. U mnie jest wszystko na odwrót. Kocham, ale nie pokazuję tego. Nie umiem. Nie przywykłam.

Kiedy uciekałam, to nie myślałam. Po prostu biegłam, mimo woli. Instynkt samozachowawczy. Uratowałam sobie życie. Możliwe, że ci, którzy biegli ze mną, potem żałowali, że uciekli. Ja się po prostu cieszyłam, że moja głowa wyłączyła się na czas, i wtedy zdałam sobie sprawę, że Ola tam została.

Nie uważam się za bohaterkę czy wyjątkowego człowieka. Bohater robi coś dla kraju, dla narodu. Wszystko, co robiłam, robiłam dla siebie i swojej rodziny. Wyraźnie zrozumiałam, że jeśli nie wrócę, Ola stamtąd już nie wyjdzie. Jest chudziutka, nieśmiała… Nawet, jeśli by ją zabijali, ona nic by nie powiedziała.

Kiedy ją odnalazłam, ona siedziała w rajstopach i lakierach. Z powodu upału ludzie się rozbierali, a ona tak siedziała i mówiła: „To wszystko, musimy iść już do domu. Jutro mam urodziny.”

W szpitalu najpierw zobaczyłam tatę. Podbiega, a ja mu mówię: „Tato, nie płacz!”. I nie płakał. Nie wiem nawet, do czego to porównać. Nie strach, nie przerażenie. Po prostu w oczach była pustka, jakby wszystko już się zawaliło, i nagle pojawia się tam jakaś iskra. Tak właśnie na mnie spojrzał. Dosłownie, jakby znów zaczął żyć.

Nie byłam w ogóle gotowa na to, że ktoś umrze. Chociaż, kiedy był wybuch, widziałam, że umarli ludzie. Ale nie byłam gotowa. Wróciłam do domu, a tu idzie nasz sąsiad. Oczywiście, każdy, kto mnie widział, zaczynał płakać, przytulać. A ja pytam: „Jak Bielka? Gdzie Bielka?”. Wtedy on zaczyna płakać. Doszło do mnie, że mojej przyjaciółki Bielki już nie ma.

W zeszłym roku straciłam ojca. Byłam na uczelni. Godzina czwarta, wyciszony telefon w torebce, trzeba jeszcze iść do dziekanatu… Wyjmuję telefon i widzę wiele nieodebranych połączeń. Prawie sto. Od razu zrozumiałam, że coś się stało. Wybrałam numer taty, odebrała Ola. Płacze i mówi: „Źle z tatą. Przyjeżdżaj”. I tyle. W tej sekundzie zrozumiałam, że to już wszystko… Nawet w czasie zamachu, nawet, kiedy umarła mama, tak się nie czułam. Poczucie, że ziemia usuwa się spod stóp. Jego nie ma. Myślałam o tym, jak dalej żyć, co dalej robić.

Zostałyśmy z Olą same. W naszym życiu zdarzyło się tak wiele złego. I ja dłużej już nie mogę. Nie mam po prostu sił.

Życie po Biesłanie

Zamach w Biesłanie wstrząsnął całym światem. Ludzie jednak po kilku dniach wrócili do swojego życia, zapomnieli o tym cierpieniu. A mieszkańcy miasteczka wciąż próbują się z tym uporać. Poradzić sobie z urazem psychicznym usiłują również ci, którzy przetrwali. Każdy z nich robi to inaczej. Częstą reakcją na traumę jest dysocjacja (poczucie odcięcia od swoich emocji), charakterystyczna jest też silna reakcja emocjonalna na bodźce, które przypominają o tragedii. Każdy 1 września jest trudny dla osób, które znalazły się w tej ciasnej sali ze swoimi kolegami i koleżankami. Były one świadkami ich śmierci, obawiały się również o własne życie. Po trzech dniach zostały jednak uratowane, wyszły wreszcie z pomieszczenia. Przynajmniej fizycznie. Bo czy psychicznie jest to w ogóle możliwe?

Pisząc artykuł, korzystałam z wypowiedzi osób, zamieszczonych w artykule «Когда у меня были зашиты глаза, я трогала игрушки». Дети теракта. 10 лет Беслана, автор: Вадим Смыслов  (Kiedy miałam zamknięte oczy, to dotykałam zabawek. Dzieci ataku terrorystycznego. 10 lat Biesłanu, autor: Wadim Smyslov), który ukazał się 1 września 2014 roku na portalu snop.ru (dostępny 30.06.2022).

Tłumaczenie wypowiedzi własne. Zdjęcia mojego autorstwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.